Z uwagi na charakterystykę jazdy tego typu pojazdami, koszty napraw i ryzyka związane z elektrykami ich rosnąca popularność będzie coraz mocniej wpływała na ubezpieczycieli i może wymagać bliższej współpracy między nimi a producentami samochodów.
Droga szybkiego wzrostu
Jak podaje Swiss Re, w 2023 r. na całym świecie sprzedano ponad 14 mln elektryków – o 35 proc. więcej niż rok wcześniej – a odpowiadały one za 18 proc. ogółu sprzedaży. Ich popularność jest zróżnicowana w poszczególnych krajach – przykładowo średnia dla Unii Europejskiej to 22 proc. nowej sprzedaży, dla USA to zaledwie 10 proc., a w Chinach 38 proc. Wśród krajów europejskich prym wiodą kraje nordyckie, gdzie samochody elektryczne stanowią ponad połowę sprzedawanych w ciągu roku aut.
Przewiduje się, że do 2035 r. pojazdy z napędem elektrycznym będą w ujęciu globalnym stanowiły połowę nowo sprzedawanych samochodów, a w 2040 r. sprzeda się ich 73 mln sztuk. W podobnym tempie ma rosnąć rynek ubezpieczeń dla tego typu pojazdów. Przyjdzie mu się jednak zmierzyć z takimi wyzwaniami jak wyższa szkodowość i wyższe koszty napraw.
Znaki ostrzegawcze
Wyższa szkodowość w dużej mierze podyktowana będzie tym, że pojazdy z silnikiem elektrycznym cechuje inna dynamika jazdy. Głównie jest to kwestia możliwości znacznie bardziej gwałtownego przyspieszania niż w przypadku pojazdów z silnikiem spalinowym. Może to skutkować większą liczbą kolizji. Doświadczenia z rynku chińskiego zdają się potwierdzać te obawy – jeden z tamtejszych ubezpieczycieli podaje, że wskaźnik wypadków powodowanych przez elektryki jest niemal dwukrotnie wyższy niż tych powodowanych przez pojazdy o napędzie spalinowym.
Dodatkowym aspektem do wzięcia pod uwagę jest ryzyko związane z bateriami, ich ładowaniem i przeznaczoną do tego infrastrukturą. Potencjalny pożar tego typu pojazdu, z uwagi m.in. na trudność jego ugaszenia, może spowodować także duże szkody w majątku. Jako jeden z czarnych scenariuszy przytacza się w tym kontekście pożar w garażu podziemnym, gdzie działania strażaków są mocno utrudnione (np. umieszczenie pojazdu w kontenerze gaśniczym), a wielogodzinna ekspozycja na wysoką temperaturę może doprowadzić nawet do uszkodzenia konstrukcji całego budynku.
Na niekorzyść elektryków przemawiają również wyższe koszty napraw. Przeprowadzone w 2022 r. w USA analizy wykazały, że całkowite koszty napraw tego typu pojazdów były średnio 27 proc. wyższe niż aut spalinowych. Analogiczne statystyki dla Niemiec i Wielkiej Brytanii pokazują nawet 35-proc. przebitkę. Powodów jest co najmniej kilka – to chociażby wysoki koszt baterii (której uszkodzenie nierzadko czyni naprawę nieopłacalną), drogie części i problemy z ich dostępnością, kosztowne w naprawie czujniki i systemy, konieczność przeprowadzenia zaawansowanej diagnostyki, a także droższa robocizna (warunkowana również mniejszą liczbą warsztatów wyspecjalizowanych w naprawach elektryków). I o ile koszty te można uwzględnić przy określaniu składki z autocasco dla posiadacza EV (choć adekwatne zwyżki z pewnością nie będą mile widziane), o tyle już przy OC rosnąca liczba pojazdów elektrycznych na drogach powinna się odbić na wszystkich ubezpieczonych, nie tylko na tych jeżdżących „na prąd”. W elektryka może bowiem trafić dowolny samochód, niezależnie od rodzaju napędu, a pociągnie to za sobą wspomniane wyżej, ponadstandardowe koszty. Aczkolwiek część ekspertów jest również zadania, że są powody, by posiadaczom aut elektrycznych aplikować dodatkową zwyżkę również w OC – ze względu na swoją konstrukcję pojazdy te są bowiem zwykle cięższe niż ich spalinowe odpowiedniki. Przekłada się to na większe szkody wyrządzane w trakcie wypadku innym uczestnikom ruchu.
Ślepa uliczka
Koszty napraw elektryków już zresztą zaczęły mocno doskwierać ubezpieczycielom z rynków zachodnioeuropejskich, którzy część winy za taki stan rzeczy upatrują także w polityce samych koncernów samochodowych. Chodzi np. o zalecenia producentów dotyczące konieczności wymiany baterii po każdym wypadku, podczas którego wybuchła poduszka powietrzna – bez żadnej dodatkowej diagnostyki oceniającej, czy rzeczywiście kolizja może poskutkować niewłaściwym działaniem baterii. W rezultacie nierzadko naprawa samochodu przestaje być wtedy ekonomicznie uzasadniona z uwagi na relację kosztu baterii i jej wymiany do ceny całego pojazdu. Z perspektywy dbałości o bezpieczeństwo klienta takie zalecenie należałoby zapewne ocenić pozytywnie, jednocześnie jednak nie do pominięcia są kwestie ekonomiczne, a także środowiskowe – na złom trafiać będzie coraz więcej stosunkowo nowych pojazdów.
Ubezpieczyciele punktują jednak także takie kwestie jak wysokie koszty części czy problemy z ich dostępnością, co się przekłada na dalszy wzrost rachunków. Problemy z bieżącym zaopatrzeniem w części, choć dotyczą wielu różnych marek, podobno szczególnie uwidaczniają się w przypadku producentów chińskich. Na początku tego roku w brytyjskich mediach pisano o tym, że ubezpieczyciele i współpracujące z nimi warsztaty mają duże trudności z naprawianiem chińskich elektryków z uwagi na niedobory części i długi czas ich dostawy, przez co wręcz zaczęli grozić zaporowym podnoszeniem stawek ubezpieczeniowych. Niektóre chińskie koncerny zaczynają już natomiast otwierać w Europie swoje centra logistyczne lub magazyny części, co powinno częściowo zaradzić problemowi. Inna sprawa, że Brytyjczycy skarżą się także na brak pomocy technicznej od producentów z Państwa Środka, a także na nadwyżkowe koszty wynikające z różnic w cenie siły roboczej. W Europie koszt pracy jest znacznie wyższy niż w Chinach, przez co angażowanie fachowców do długotrwałych i mozolnych zadań znacznie bardziej wpływa na ostateczny rachunek za naprawę.
O możliwej konieczności podnoszenia stawek aż do granicy nieubezpieczalności alarmowali zresztą nie tylko brytyjscy ubezpieczyciele, podobne głosy pojawiły się również na innych rynkach. Towarzystwa mogą być skłonne użyć tego środka nacisku, aby przekonać producentów do wprowadzenia zmian technologicznych i – nazwijmy to – logistycznych, dzięki którym koszty napraw nie byłyby aż tak wygórowane.
Objazd
Czy koncerny na taki „szantaż” ubezpieczycieli odpowiedzą uruchamianiem własnej działalności ubezpieczeniowej? Najbardziej znany przykładem realizacji takiego pomysłu jest Tesla, która oferuje polisy swoim klientom z wybranych stanów. Amerykański producent kilka lat temu uznał, że ceny proponowane jego klientom przez tradycyjnych ubezpieczycieli są zbyt wygórowane i przez to zmniejszają atrakcyjność jego aut w oczach klientów. Uważał, że ubezpieczyciele, nie mając danych historycznych i nie znając dobrze specyfiki elektryków Tesli, przeszacowują ich szkodowość. Stwierdził, że sam zrobi to lepiej. Początki nie były łatwe, co odbiło się i na wynikach działalności ubezpieczeniowej, i na satysfakcji klientów, którzy narzekali na jakość likwidacji szkód. Trudne początki nie przekreślają jednak modelu jako takiego. Choć z pewnością nie jest on dla firmy, bez doświadczenia ubezpieczeniowego, łatwy.
Czy inni producenci pójdą tą drogą? Na razie bardzo stanowczych ruchów w tym kierunku nie widać. Swego czasu Volvo zadeklarowało, że planuje sprzedawać swoje elektryki od razu z ubezpieczeniem. Producent nie wskazał jednak wtedy, w jakim dokładnie modelu chce to robić – czy założy własną spółkę, czy myśli jednak po prostu o bliższej współpracy z jakimś tradycyjnym ubezpieczycielem. Wydaje się, że droga współpracy może się okazać rozsądniejszym rozwiązaniem. Ubezpieczyciel zyskuje bowiem dzięki niej dostęp do wielu danych, jakie ma o autach i sposobie ich użytkowania producent, a koncern zyskuje możliwość większego zaangażowania się w proces ubezpieczenia, ale wspierając się doświadczeniem dojrzałego gracza.
Swoją drogą, na taką ścieżkę niektóre koncerny zresztą już weszły w odniesieniu do pojazdów z tradycyjnymi silnikami. Przykładowo General Motors zaoferował swoim klientom ubezpieczenia uzależnione od stylu jazdy, a bazujące na danych pochodzących wprost z pojazdu. Polisy te oferuje pod własną marką, ale pojemność ubezpieczeniową dostarcza mu tradycyjny amerykański ubezpieczyciel.
Na pomarańczowym świetle
Natomiast niezależnie od tego, w jakim modelu ostatecznie auta elektryczne będą ubezpieczane, na pewno potrzebne są działania, które pozytywnie wpłyną na bilans szkodowy. Swiss Re podaje, że w Chinach w 2023 r. średnia składka za ubezpieczenie samochodu elektrycznego była o 81 proc. wyższa niż w przypadku standardowego pojazdu. A i tak combined ratio ubezpieczycieli aut elektrycznych przekroczył w zeszłym roku 100 proc. Rosnący udział pojazdów elektrycznych w ogóle samochodów przełożył się też na pogorszenia wskaźnika mieszanego w całym sektorze.
Z pewnością bliższa współpraca między producentami a ubezpieczycielami oraz wzięcie pod uwagę postulatów środowiska wyjdzie wszystkim na plus. Eksperci zakładają też, że pozytywne zmiany przyniesie też dalszy postęp technologiczny w tym obszarze – z czasem opracowane zostaną nowe, tańsze technologie, a koszt produkcji i naprawy samochodów będzie spadać. Na razie jednak ubezpieczanie „elektryków” rysuje się jako spore wyzwanie.